Życie
rzadko kiedy przebiega w zgodzie z naszymi wyobrażeniami. Tak też było z życiem
Leona Frelaka. W roku 1972 miał 23 lata. Trenował pływanie. Pracował jako
inspektor w Zjednoczeniu Przedsiębiorstw Budownictwa Komunalnego. Zakładam, że
planował przyszłość, że miał jakieś ukryte marzenia. Skąd mógł wiedzieć, że
jeden pechowy skok do wody (skakał do stawu w rodzinnym Halinowie) przekreśli
wszystko, czym żył do tej pory?
Złamanie
kręgosłupa w odcinku lędźwiowym, przerwanie rdzenia kręgowego, tetraplegia,
paraliż 90% ciała. To brzmiało jak wyrok i było wyrokiem. Bardzo okrutnym. Ten
wyrok oznaczał wielokrotne pobyty w szpitalach (przede wszystkim w
konstancińskim „STOCERZE”) i wegetację w domach pomocy społecznej (w
podwarszawskim Radzyminie i na Nowym Mieście w Warszawie).
Problem z Leonem polegał na tym, że on się z tym wyrokiem nie pogodził. Jego bunt przybrał postać ucieczki. Przede wszystkim ucieczki duchowej (życie wiarą). Tematem wiary - z braku kompetencji - się nie zajmę. Leon uciekał również w sensie dosłownym. Jako jeden z pierwszych w Polsce, został posiadaczem wózka z napędem elektrycznym. Zawdzięczał to uporowi, obrotności i pomocy dobrych ludzi.
Wózek elektryczny pozwolił mu
uciekać od codziennych konieczności. Zdobywać nowe przestrzenie. Początkowo
ograniczał się do spacerów po najbliższych okolicach radzymińskiego DPS-u,
odbywanych w asyście kogoś z rodziny lub przyjaciół. Z czasem, gdy zamieszkał w
DPS-ie przy ulicy Wójtowskiej w Warszawie, spacery stawały się coraz dłuższe.
Coraz rzadziej korzystał z asysty. Nowoczesna technologia pozwalała mu kierować
swoim pojazdem przy użyciu tylko jednej, częściowo sprawnej dłoni. A był
urodzonym kierowcą. Nie da się powiedzieć, że jeździł bezpiecznie: korzystał z
jezdni, pozwalał sobie na spore prędkości, nie używał kasku ani innych
zabezpieczeń. Nie miał zaplecza technicznego. Sporo ryzykował.
Objechał wszystkie warszawskie dzielnice i wszystkie peryferie stolicy. Wyjazdy wakacyjne również wykorzystywał do krajoznawczych wędrówek. Wszędzie było go pełno.
W szczególny sposób interesował się uroczystościami patriotycznymi. Fascynowały go miejsca „z przeszłością” i pomniki. Lubił też „ogarniać” nowoczesność. Jednym z jego „koników” była inżynieria.
Dobrze zorientowany w
historii Polski, poszukiwał jej lokalnych reprezentacji. Komunikatywny, umiał
pociągnąć miejscowych „za język”. Dzięki tym rozmowom, dysponował coraz większą
wiedzą. Z czasem pamięć, tradycja i historia stały się jego prawdziwą pasją.
Potrafił interesująco o nich opowiadać.
Bardzo
ciężko zniósł pandemię. Nie dlatego, żeby obawiał się o siebie. Uwięziony przez
długie miesiące w czterech ścianach DPS-owego pokoiku, nie umiał przestać
myśleć o swoich wyprawach. Bardzo go to przygnębiło i nadwyrężyło jego zdrowie. Zmarł 9 lipca 2022 roku.
Leon
Frelak. Homo ambulans. Obieżyświat pomimo wszystko.