Wszystko wskazuje
na to, że Napoleon nie przejeżdżał nigdy przez tereny dzisiejszego Wawra. Nie zmienia
to jednak faktu, że bardzo byśmy tego przejazdu chcieli.
Wśród lokalnych wawerskich legend przechowała się opowieść (wzmianka?) o krótkim pobycie cesarza Francuzów w karczmie wawerskiej. Miał się tu zatrzymać w roku 1812, podczas marszu na wschód. Potwierdzenia tej legendy poszukuje się w lokalnym nazewnictwie. Tereny dzisiejszego Wawra przecina biegnąca z Międzylesia do Radości ulica (po części leśna droga) Trakt Napoleoński. Z kolei w Aleksandrowie mamy ulicę (raczej uliczkę) Napoleona Bonaparte. Stanowiła ona swego czasu drugi odcinek Traktu Napoleońskiego.
Nazwę „Trakt Napoleoński” nadano w okresie międzywojennym. Odwoływała się zapewne do jakiejś starszej, być może XIX-wiecznej tradycji. W przypadku samej karczmy również pojawia się imię Napoleona. Po I wojnie światowej ówczesny właściciel tego obiektu, Konstanty Morantowicz, wydzierżawił go Szymonowi Walczakowi. Walczak reklamował lokal jako karczmę „Pod Napoleonem”. W czasach PRL-u poszczególne pomieszczenia budynku pełniły funkcję komunalnych bieda-mieszkań. W roku 1981 budynek wydzierżawiła od Skarbu Państwa rodzina Walczyków. Od tego momentu rozpoczyna się trwająca do dziś kariera „Zajazdu Napoleońskiego”.
Również i w
tym przypadku tropy (coraz mocniej rozmyte) prowadzą do wieku XIX. Więc może
coś jest na rzeczy? Może Bonaparte rzeczywiście zatrzymał się w położonej przy
trakcie brzeskim gospodzie? Jest jednak pewien problem z tą legendą: nie
wytrzymuje ona konfrontacji z wiedzą historyczną. Marszruta Napoleona przez ziemie polskie między 29 maja a 11 czerwca
1812 wiodła z Saksonii przez Śląsk, Wielkopolskę i Pomorze. Cesarz zawitał w
Głogowie, Poznaniu, Gnieźnie, Toruniu i Gdańsku, ale na Mazowsze i do Warszawy nie
było mu po drodze.
To
o czym pisać? Pisać zawsze warto. Można na przykład pisać o nadziei, że doszło
do nieporozumienia i że pierwszy spośród Francuzów jednak był w Wawrze, ale
przy innej okazji. Okazji związanej z przyjazdem do Warszawy. Kiedy Bonaparte
gościł w stolicy Księstwa Warszawskiego? W grę wchodzą trzy pobyty. W pierwszej
kolejności: cztery grudniowe dni (od 19
do 22) 1806 roku. Później mamy praktycznie cały styczeń (od 1 do 29) 1807 roku,
kiedy to, po nierozstrzygniętej bitwie pod Pułtuskiem, cesarz poddał się urokom
warszawskiego karnawału. Trzeci moment, to krótki, jednodniowy pobyt (10
grudnia 1812) w stolicy Księstwa Warszawskiego, podczas odwrotu po nieudanej
kampanii rosyjskiej. Pierwszy i (zwłaszcza) trzeci pobyt od razu sobie darujmy.
Genialna korsykańska głowa pochłonięta była wtedy innymi problemami niż
wędrówki po okolicach Warszawy, a kierunek przybyć i odejść francuskiego
monarchy wyznaczały zachód i północ, a nie wschód. Styczeń 1807 to co innego.
Bonaparte stwierdził ponoć wtedy, że skoro nie można walczyć, to trzeba
tańczyć. Wyluzował się na tyle, że pozwolił sobie na rozpoczęcie romansu z
Marią Walewską. Jego pierwsze chwile rozegrały się na Zamku Królewskim, a może
w pałacu księcia Józefa Poniatowskiego w Jabłonnie.
Można
by puścić wodze fantazji i wyobrazić sobie, że po kolejnej upojnej zamkowej
nocy, Napoleon (teraz już sam) kazał zaprząc sanie i wieźć się na drugą stronę
Wisły. W pierwszych tygodniach zimy 1806/1807
roku pogoda była raczej zmienna: ochłodzenia i ocieplenia, śnieżyce
i błotnista breja. Mogło się jednak
zdarzyć tak, że na kilka dni lód skuł Wisłę. Sanie sunęły szybko. Po lewej
stronie zamigotały światła Pragi. Dość szybko w tyle zostały opłotki Kamiona i
Gosławia. Cesarz polecił zatrzymać się na rozstaju dróg. Świtało. Widoczność
była świetna. Błądził wzrokiem po linii ciemnego lasu. Mierzył się w myślach z
carem Aleksandrem (co za chichot losu, to on miał przecież zostać nowym
Aleksandrem!). Mierzył się z wielką przestrzenią, która czekała go na
wschodzie. Czekał go również nowy dzień. Dał rozkaz powrotu. Tuż obok sań
zamajaczył przez moment budynek karczmy Wawer.
W
relacjach z tamtych dni są wzmianki o schadzkach pary słynnych kochanków w karczmach w Błoniu i Jabłonnie. A co się
działo w 1807 roku z karczmą wawerską? Najstarsza i zarazem pewna dotycząca jej
informacja źródłowa pochodzi z roku 1727. Część historyków sądzi, że od końca
XVIII wieku karczma nie funkcjonowała. Widzimy ją wprawdzie na mapach Karola de Perthéesa z 1783 roku i
Serrieuriera z 1794 roku. Nie ma jej już jednak na mapie rozgraniczenia dóbr
skarbowych Gocławia od dóbr prywatnych Zastowa z
1800 r. i na mapie Davida Gilly'ego z 1803 r. Jedna z hipotez
mówi o spaleniu karczmy podczas insurekcji kościuszkowskiej. Mogła też nie
przetrwać trzeciego rozbioru. Na terenach dzisiejszego Wawra wytyczono wtedy
granicę prusko-austriacką, co spowodowało spadek znaczenia pobliskich dróg i -
co za tym zwykle idzie - spadek zapotrzebowania na przydrożne usługi. Karczma tak
całkiem chyba jednak nie zniknęła, skoro informacja o niej pojawia się w
inwentarzu folwarku zastowskiego z 1803 roku: „Na Wawrze karczma w
której Żyd przykłada do gromady”. W dokumencie „Opisanie
ekonomiczne folwarku zastowskiego”, dotyczącym lat 1806-1814, występuje
osoba dzierżawcy karczmy wawerskiej (Józef Gortatowski lub Garlitowski) oraz
informacje o jego rodzinie i służbie. Sprawę dodatkowo komplikuje fakt, że część
ogólnodostępnych źródeł powtarza informację, że drewniany budynek austerii
wawerskiej został wybudowany dopiero w latach 1804-1806 i przyjmuje taką datę
jej powstania (!). Wspomniana granica prusko-austriacka „odsunęła się” wprawdzie
od Warszawy w wyniku porażki Austriaków w 1809 roku, co mogło poprawić sytuację
karczmy. Jednak w trakcie kampanii 1812 roku (?) karczma prawdopodobnie spłonęła.
Jeszcze w 1823 roku na jej terenie stał tylko „podpiwniczony barak z bali, bez
komina i pieca, z dwoma oknami”. Podsumowując tę zagmatwaną opowieść o zmiennych
losach wawerskiej karczmy: niczego godnego krótkiego nawet postoju nie mógł tam
zastać Bonaparte ani w roku 1807, ani tym bardziej w 1813! A szkoda, bo może odnalazłby tu swoje ulubione potrawy
i spojrzał dzięki temu przychylniejszym okiem na Polaków? Rozumowanie takie
przypomina wprawdzie naiwność zwolenników (ówczesnych i współczesnych) romansu
z Marią Walewską, ale przecież każdemu wolno być naiwnym.
A jakie były kulinarne upodobania cesarza Francuzów? Co
mogłoby poprawić jego nastrój i nastawienie do sojuszników? I znów, nie za
bardzo jest o czym pisać. Wszystko wskazuje na to, że jego nieustająca
aktywność nie pozwalała mu na wyszukane podejście do własnego żywienia. Podobno
na obiad poświęcał od dziesięciu do dwunastu minut. Potrafił jeść na stojąco, a
nawet siedząc w siodle. Nie lubił sztućców, chętnie posługiwał się rękami. Wino
pił z umiarem, bez umiaru kawę i czekoladę. Autor „Fizjologii smaku” Jean
Anthelme Brillant-Savarin pisał o nim: „jadał
nieregularnie, szybko i niewłaściwie; ale i w tym widać było niezłomną wolę,
jaką okazywał we wszystkim. Ledwie poczuł apetyt, już musiał go zaspokoić i
jego służba była gotowa o każdej godzinie i na pierwsze skinienie podać drób,
kotlety i kawę”. Najchętniej pochłaniał najprostsze dania. Jego entuzjazm
budził drób, a zwłaszcza kury i kurczaki. Smakowały mu w związku z tym staropolskie
kapłony czyli specjalnie tuczone i kastrowane młode koguty. Do legendy
przeszedł jednak kurczak spod Marengo. Podobno po tej krwawej włoskiej bitwie
(1800) Napoleon był wyjątkowo głodny i domagał się natychmiastowej kolacji. Przerażony
kuchmistrz Dunant (właściwe: François-Claude
Guignet) wysłał kwatermistrzów, aby poszukali produktów. Dostarczyli mu
kurczaka, trzy jajka, parę pomidorów i kilka raków. Co zrobił kuchmistrz?
Joseph Favre pisze: „Oczyścił kurczaka, pokroił go na kawałki, natarł mięso
solą i pieprzem, po czym przysmażył na gorącej oliwie, z dwoma lub trzema
ząbkami czosnku. Na tej samej oliwie usmażył jajka i odstawił je na bok.
Odsączył tłuszcz i podlał kurczaka wodą. Obrał ze skórki pomidory, usunął z
nich gniazda nasienne, pokroił i dodał do kurczaka. Raki ugotował na parze znad
gotującego się kurczaka. Gdy mięso doszło, odstawił raki na bok, a na patelnię
wlał nieco koniaku z manierki generała, nie miał bowiem wina, aby wzmocnić sos.
Na koniec ułożył kurczaka na talerzu z cyny, polał go sosem i otoczył rakami
oraz sadzonymi jajkami.” Złośliwi twierdzą, że Dunant zaserwował po prostu
monarsze kurczaka po piemoncku.
Wiedza o upodobaniach cesarza skutecznie rozeszła się po ziemiach Rzeczpospolitej. 9 grudnia 1812 roku, uchodząc z Rosji, pojawił się w Łomży. Przyjęto go dwiema butelkami wina i daniem z kapłonów. Może być oczywiście tak, że w mieście wypłukanym z zapasów wskutek fiskalizmu polskich władz i rozbudowanych potrzeb francuskich sojuszników, niczego innego poza kogutami nie znaleziono…
Tak czy inaczej, Napoleon ma swoje miejsce
w historii gastronomii. Brytyjczycy konsumują „żebra Napoleona”, Rosjanie
dedykowali mu tort „Napoleon”, a Polacy ciastko „napoleonkę”. We Francji pod
jego panowaniem upowszechniły się ziemniaki. Zadbał o stworzenie podwalin
przemysłu cukrowego. Popierał prace badawcze nad konserwowaniem żywności... Szkoda,
że „Zajazd Napoleoński” nie ma w swoim menu kurczaka Marengo (pomijam tu fakt,
że współcześnie funkcjonuje kilkadziesiąt kompletnie różnych wersji tej
potrawy) albo choćby napoleonki. Pieczona kaczka, rolada z udźca indyka i
filety z kurczaka mogłyby Bonapartemu nie wystarczyć.
Można
też żałować, że opowieść o postoju Napoleona w karczmie Wawer pozostaje jedynie
lokalną wersją ogólnopolskiej tęsknoty za Napoleonem. Gdyby naprawdę tu był, zyskalibyśmy
zapewne cenny dla dzielnicowego muzeum eksponat. Jak przypomina Wojciech Winko z
Lokalnej Organizacji Turystycznej w Łomży: „Napoleon miał zwyczaj, że
tam, gdzie spędzał nocleg, to swoją bieliznę i odzież wierzchnią zostawiał w
dowód uznania, zadowolenia z usługi właścicielom miejsca, gdzie się
zatrzymywał.” W związku ze wspomnianym pobytem w Łomży stosowny fragment jego
bielizny znajduje się w zbiorach Łomżyńskiego Towarzystwa Naukowego im. Wagów. Łomża
ma cesarskie gacie. Wawer nie ma.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz