sobota, 6 lipca 2024

Co Hitler robił na wieży?

Idę sobie ulicą Dębową, patrzę w górę, a tam Adolf siedzi na wieży”. Nie natknąłem się nigdzie na taką relację, ale przesłanki do jej powstania zaistniały. Adolf Hitler faktycznie pojawił się  na wieży kościelnej w Glinkach. Było to 22 września 1939 roku. Pomijam tu fakt, że z ulicy Dębowej trudno byłoby tę scenę zobaczyć. Już prędzej z Klasztornej. To kwestia topografii i widoczności. Ale jest przecież słynna fotografia. Mimo, że wiele razy ją widziałem, nijak nie potrafię połączyć tej postaci z tą właśnie wieżą. Nie rozumiem też, dlaczego takie wydarzenie pozostawiło w lokalnej pamięci jedynie nikły ślad. Mnie ono bardzo bulwersuje. Doszło przecież do profanacji wieży i kościoła. Ale może po kolei…

Budowa kościelnej (przykościelnej) wieży była przez wieki ważnym dla lokalnej społeczności wydarzeniem, a jej istnienie (pomijając utylitarną wartość wieży) dawało powód do dumy. Nie inaczej musiało to wyglądać w przypadku Glinek i Czaplowizny, niewielkich podwarszawskich osad, które po II wojnie światowej zafunkcjonują jako Marysin Wawerski. W latach 1926-1936 wzniesiono tu, staraniem Zgromadzenia Sióstr Felicjanek, kościół będący wotum wdzięczności za odzyskaną niepodległość. Został on pomyślany (autorem projektu był Zygmunt Gawlik) jako budynek dwupoziomowy i jednonawowy; zbudowany w stylu eklektycznym na planie krzyża łacińskiego i połączony z zabudowaniami klasztornymi. Licząca przeszło 80 metrów wieża powstała od strony północnej (kościół nie jest orientowany) i górowała nad całą okolicą. Składała się z trzech części: ceglanej wieży właściwej zakończonej balustradą, betonowej nadbudowy i mosiężnej kopuły zwieńczonej krzyżem. Oprócz niej była jeszcze nieco niższa wieża-sygnaturka. Przedsięwzięcie budowlane felicjanek miało służyć ich społecznym dziełom, ale zgodnie z życzeniem władz kościelnych od samego początku w kościele odprawiano też nabożeństwa dla okolicznej ludności. A że inne świątynie były daleko, mieszkańcy Glinek i Czaplowizny przyjęli ten stan rzeczy z radością.

Minęło kilka lat. Decyzją Adolfa Hitlera Niemcy najechały na Polskę. To był wrzesień 1939 roku. Próbuję się dowiedzieć, co robił wódz III Rzeszy podczas kampanii wrześniowej. Wie to niemiecki historyk Volker Ullrich. Pewnie nie on jeden, co nie zmienia faktu, że wie. Führer miał swój pociąg. Specjalny pociąg. Obsługiwany przez dwie lokomotywy, na obu końcach opancerzony i zaopatrzony w działka przeciwlotnicze. Główny pasażer dysponował salonką, wagonem dowodzenia i centralą komunikacyjną, zapewniającą łączność z dowództwem armii. I tym pociągiem się przemieszczał. To, że za każdym razem trzeba było miejsce jego pobytu zabezpieczyć i przekształcić w zamknięty teren wojskowy, to już nie był jego problem. Komendantem tej swoistej kwatery głównej został generał-major Erwin Rommel. W otoczeniu wodza dyżurowali non stop jego zastępca Martin Bormann, szef pionu prasowego Otto Dietrich i fotoreporter Heinrich Hoffmann. W ścisłej asyście znaleźli się też adiutanci, kamerdynerzy, sekretarki i lekarz. Oddzielny wagon  przygotowano dla Naczelnego Dowództwa Wehrmachtu (Wilhelm Keitel, Alfred Jodl i inni). Dzięki temu mobilnemu rozwiązaniu Hitler miał możliwość bezpośredniej kontroli nad przebiegiem operacji wojennych. Nie wtrącał się jednak w czasie tej kampanii w decyzje swoich dowódców. Fotografowany przez Hoffmanna, pozował na „pierwszego żołnierza III Rzeszy”; jeszcze w 1939 roku ukazał się album fotograficzny „Hitler in Polen”. Niewiele późniejsza książka Ottona Dietricha „Auf den Straßen des Sieges” („Na drogach zwycięstwa”) przedstawia (fałszywie) kampanię wrześniową jako efekt geniuszu strategicznego führera.

4 września pociąg specjalny stacjonował w Połczynie-Zdroju (Bad Polzin). Następnego dnia pojawił się w Bornym Sulinowie (Groß-Born). 9 września trafił do Jełowa (Ilnau) pod Opolem. Trzy dni później był już w śląskim Gogolinie. 18 września rozpoczęła się podróż na północ. 19 września pociąg i Hitler dotarli do Sopotu. Tego dnia, po południu, wódz wygłosił pod Dworem Artusa w Gdańsku przemówienie, w którym obciążył winą za wojnę Polskę i ogłosił zwycięstwo Niemiec. 

Co było dalej? U Ullricha nie pojawia się informacja o wydarzeniach 20 i 21 września. Autor twierdzi, że 22 i 25 września Hitler, korzystając z lornety nożycowej, oglądał z lądowiska pod Warszawą efekty bombardowania polskiej stolicy. 26 września jego pociąg był już w Berlinie. No to kiedy ta wieża, zapytacie?

Z relacji zapisanych przez felicjanki wynika, że Wehrmacht wkroczył do klasztoru 15 września. Siostry poinformowały Niemców, że są obywatelkami amerykańskimi. Może z tego powodu, a może dlatego, że najwyższy rangą oficer był katolikiem z Bawarii, zakonnice potraktowano łagodnie, pozostawiając w ich rękach część pomieszczeń klasztornych i zgadzając się na obecność uchodźców z Anina. Klucze do wieży Niemcy przejęli. Wykorzystywali ją prawdopodobnie do kierowania ogniem ustawionych w bezpośredniej bliskości kościoła i klasztoru 14 dział artyleryjskich. 22 września, od wczesnych godzin rannych panowało wśród niemieckiej załogi ogromne poruszenie. Około południa zakonnicom zabroniono poruszać się po terenie, a najważniejsze jego punkty obsadzili uzbrojeni wartownicy. Nadjechały auta pełne niemieckich mundurowych. Ostatnie auto, przypominające amerykańskiego jeepa, przywiozło dwóch, nieco inaczej ubranych oficjeli. Podniosły się w górę wszystkie prawe dłonie, rozległ się krzyk „Heil Hitler!”. 

Po pół godzinie ciszy nastąpił ruch  odwrotny, z tym, że „jeep” nie ruszył w kierunku szosy lubelskiej jak pozostałe pojazdy, tylko skręcił w stronę ulicy Klasztornej i dotarł do zlokalizowanego „na polu” (?) prowizorycznego lotniska. Pasażerowie przesiedli się do niewielkiego samolotu, który wkrótce odleciał. Z wyjaśnień okupujących klasztor Niemców wynikało, że na wieży byli: Adolf Hitler i Heinrich Himmler. Potwierdzało ten fakt ogromne zainteresowanie niemieckich żołnierzy: w ciągu kilku kolejnych dni kupili od sióstr wszystkie dostępne pocztówki z fotografią kościoła. 

Im więcej czytam o Hitlerze, tym bardziej wydaje mi się on małym chłopcem. Nie umniejszam jego zbrodni, mam na myśli mentalność i emocje. Co robił na wieży? Zakładam, że jak każdy mały chłopiec lubił wejść gdzieś wysoko. Z całą pewnością (to już było mniej dziecinne) mógł się na tej wieży upajać swoją wielkością i władzą nad przestrzenią. Jak każdy mały chłopiec lubił też zabawki. A lorneta nożycowa była zabawką, przyznajmy, w warunkach wojny bardzo przydatną. Układ dwóch peryskopów ustawionych w kształcie litery V, umieszczonych na wspólnym statywie, umożliwiał obserwację terenu spoza przeszkody terenowej. Lorneta nożycowa mocno powiększała i pozwalała precyzyjnie oceniać odległości. Miała tylko jedna wadę: była bardzo ciężka. W tym przypadku rozwiązano ten problem mocując statyw do balustrady dolnej kondygnacji wieży. Co widział Hitler z wieży? Nie wiem, czy był w stanie obserwować dokładnie co dzieje się za Wisłą. Z całą pewnością widział skutecznie broniącą się przed Niemcami redutę „Grochów” (rejon ulic: Waszyngtona, Międzyborskiej i Grenadierów), obsadzoną przez żołnierzy 21 pułku Piechoty „Dzieci Warszawy”, dowodzonych przez pułkownika Stanisława Sosabowskiego.

Są jeszcze kolejne „nie wiem”. Nie wiem, pomimo prób ustalenia, skąd wziął się wódz III Rzeszy w Glinkach. Nie wiem, dlaczego nie wybrano dlań innego punktu obserwacyjnego, na przykład wieży zerzeńskiego kościoła - przecież był on usytuowany bliżej Wisły (może dlatego, że jeszcze 20 września toczyły się w tamtej okolicy walki?). Nic nie wiem o samej wieży. Nigdy jej nie zwiedzałem, nie mam pojęcia, jak usytuowane są drzwi i schody. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie, jak wyglądała tamta „wizyta”. Nie potrafię rozpoznać postaci na fotografii. Wiem za to, że Hitler miał inne przygody z wieżami. Były wśród nich przygody wyimaginowane: są tacy, którzy twierdzą, że obserwował zmagania powstania warszawskiego z 40-metrowej wieży ciśnień przy Torze Służewieckim. Problem w tym, że w 1944 roku w ogóle nie pojawił się w Warszawie, a nieszczęsna wieża mogła być już latem 1944 roku ruiną. Były też przygody realne, choć niezrealizowane. Chodzi o pomysł wysadzenia w powietrze Wieży Eiffla przed wycofaniem się Wehrmachtu z Paryża.

Wracając do „wizyty” na marysińskiej wieży, pozostają tak naprawdę tylko trzy (może więcej?) utrwalające ją fotografie. Pozostaje też pamięć (jak pisałem: nikła) i negatywne emocje. Wieże budowano (w teorii przynajmniej) „ad majorem Dei gloriam”, a nie dla widzimisię jakiegoś zbrodniarza!

Czasem spaceruję po tamtej okolicy. Wieży w dawnym kształcie oczywiście nie ma. Wysadzili ją w 1944 roku, zresztą na prośbę sióstr, kościuszkowcy. Przez wiele powojennych lat udało się odbudować jedynie dolną jej część. Dwie kolejne części zastępuje współcześnie lekka (?) metalowa konstrukcja. Ale wysokość jest ta sama. Pewnego razu wyobraziłem sobie, że Adolf, doskonale widoczny od strony zachodniej, ginie „zdjęty” przez polskiego snajpera. Innym razem zastanawiałem się, czy mógł widzieć Hitlera z pobliskiej „Różyczki” Janusz Korczak. Wszystko jednak wskazuje na to, że był wtedy po drugiej stronie Wisły. Imaginacja robi swoje i nie zawsze zgadza się z faktografią. A ja nadal nie wiem, jak odczarować tamto miejsce i tamten moment. Pokuta za zbezczeszczenie miejsca kultu? Nie wiem, może ją odprawiono. Tablica pamiątkowa z przestrogą? Ryzykowne. Chyba nie ma dobrego rozwiązania.


Wykorzystane przeze mnie fotografie pochodzą z materiałów Narodowego Archiwum Cyfrowego, z portalu "Twoja Praga", z profilu fb "PoWarszawsku" (autor: Paweł Nowak), ze zbiotów sióstr felicjanek i ze zbiorów rodzinnych Tadeusza Brodowskiego. 















































 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wawer pamiętamy!

W grudniu 1939 roku niemieccy policjanci rozstrzelali w Nowym Wawrze stu sześciu Polaków (mówiąc precyzyjniej: obywateli państwa polskiego)....