„Idę sobie ulicą Dębową, patrzę w górę, a tam Adolf siedzi na
wieży”. Nie natknąłem się nigdzie na taką relację, ale przesłanki do jej
powstania zaistniały. Adolf Hitler faktycznie pojawił się na wieży kościelnej w Glinkach. Było to 22
września 1939 roku. Pomijam tu fakt, że z ulicy Dębowej trudno byłoby tę scenę
zobaczyć. Już prędzej z Klasztornej. To kwestia topografii i widoczności. Ale
jest przecież słynna fotografia. Mimo, że wiele razy ją widziałem, nijak nie
potrafię połączyć tej postaci z tą właśnie wieżą. Nie rozumiem też, dlaczego takie
wydarzenie pozostawiło w lokalnej pamięci jedynie nikły ślad. Mnie ono bardzo
bulwersuje. Doszło przecież do profanacji wieży i kościoła. Ale może po kolei…
Budowa kościelnej (przykościelnej) wieży była przez wieki
ważnym dla lokalnej społeczności wydarzeniem, a jej istnienie (pomijając
utylitarną wartość wieży) dawało powód do dumy. Nie inaczej musiało to wyglądać
w przypadku Glinek i Czaplowizny, niewielkich podwarszawskich osad, które po II
wojnie światowej zafunkcjonują jako Marysin Wawerski. W latach 1926-1936 wzniesiono
tu, staraniem Zgromadzenia Sióstr Felicjanek, kościół będący wotum wdzięczności
za odzyskaną niepodległość. Został on pomyślany (autorem projektu był Zygmunt
Gawlik) jako budynek dwupoziomowy i jednonawowy; zbudowany w stylu eklektycznym
na planie krzyża łacińskiego i połączony z zabudowaniami klasztornymi. Licząca
przeszło 80 metrów wieża powstała od strony północnej (kościół nie jest
orientowany) i górowała nad całą okolicą. Składała się z trzech części:
ceglanej wieży właściwej zakończonej balustradą, betonowej nadbudowy i
mosiężnej kopuły zwieńczonej krzyżem. Oprócz niej była jeszcze nieco niższa
wieża-sygnaturka. Przedsięwzięcie budowlane felicjanek miało służyć ich
społecznym dziełom, ale zgodnie z życzeniem władz kościelnych od samego
początku w kościele odprawiano też nabożeństwa dla okolicznej ludności. A
że inne świątynie były daleko, mieszkańcy Glinek i Czaplowizny przyjęli ten
stan rzeczy z radością.
Minęło kilka lat. Decyzją Adolfa Hitlera Niemcy najechały na
Polskę. To był wrzesień 1939 roku. Próbuję się dowiedzieć, co robił wódz III
Rzeszy podczas kampanii wrześniowej. Wie to niemiecki historyk Volker Ullrich.
Pewnie nie on jeden, co nie zmienia faktu, że wie. Führer miał swój pociąg. Specjalny pociąg. Obsługiwany przez dwie lokomotywy, na obu końcach
opancerzony i zaopatrzony w działka przeciwlotnicze. Główny pasażer dysponował
salonką, wagonem dowodzenia i centralą komunikacyjną, zapewniającą łączność z
dowództwem armii. I tym pociągiem się
przemieszczał. To, że za każdym razem trzeba było miejsce jego pobytu
zabezpieczyć i przekształcić w zamknięty teren wojskowy, to już nie był jego
problem. Komendantem tej swoistej kwatery głównej został generał-major
Erwin Rommel. W otoczeniu wodza dyżurowali non stop jego zastępca Martin
Bormann, szef pionu prasowego Otto Dietrich i fotoreporter Heinrich Hoffmann. W ścisłej asyście znaleźli się też adiutanci,
kamerdynerzy, sekretarki i lekarz. Oddzielny wagon przygotowano dla Naczelnego Dowództwa
Wehrmachtu (Wilhelm Keitel, Alfred Jodl i inni). Dzięki temu mobilnemu
rozwiązaniu Hitler miał możliwość bezpośredniej kontroli nad przebiegiem
operacji wojennych. Nie wtrącał się jednak w czasie tej kampanii w decyzje
swoich dowódców. Fotografowany przez Hoffmanna, pozował na „pierwszego
żołnierza III Rzeszy”; jeszcze w 1939 roku ukazał się album fotograficzny
„Hitler in Polen”. Niewiele późniejsza książka
Ottona Dietricha „Auf den Straßen des Sieges” („Na drogach
zwycięstwa”) przedstawia (fałszywie) kampanię wrześniową jako efekt geniuszu
strategicznego führera.
4 września pociąg specjalny stacjonował w Połczynie-Zdroju
(Bad Polzin). Następnego dnia pojawił się w Bornym Sulinowie (Groß-Born). 9 września trafił do Jełowa (Ilnau) pod
Opolem. Trzy dni później był już w śląskim Gogolinie. 18 września rozpoczęła
się podróż na północ. 19 września pociąg i Hitler dotarli do Sopotu. Tego dnia,
po południu, wódz wygłosił pod Dworem Artusa w Gdańsku przemówienie, w którym
obciążył winą za wojnę Polskę i ogłosił zwycięstwo Niemiec.
Co było dalej? U
Ullricha nie pojawia się informacja o wydarzeniach 20 i 21 września. Autor
twierdzi, że 22 i 25 września Hitler, korzystając z lornety nożycowej, oglądał
z lądowiska pod Warszawą efekty bombardowania polskiej stolicy. 26 września
jego pociąg był już w Berlinie. No to kiedy ta wieża, zapytacie?
Z relacji zapisanych przez felicjanki wynika, że Wehrmacht wkroczył do klasztoru 15 września. Siostry poinformowały Niemców, że są obywatelkami amerykańskimi. Może z tego powodu, a może dlatego, że najwyższy rangą oficer był katolikiem z Bawarii, zakonnice potraktowano łagodnie, pozostawiając w ich rękach część pomieszczeń klasztornych i zgadzając się na obecność uchodźców z Anina. Klucze do wieży Niemcy przejęli. Wykorzystywali ją prawdopodobnie do kierowania ogniem ustawionych w bezpośredniej bliskości kościoła i klasztoru 14 dział artyleryjskich. 22 września, od wczesnych godzin rannych panowało wśród niemieckiej załogi ogromne poruszenie. Około południa zakonnicom zabroniono poruszać się po terenie, a najważniejsze jego punkty obsadzili uzbrojeni wartownicy. Nadjechały auta pełne niemieckich mundurowych. Ostatnie auto, przypominające amerykańskiego jeepa, przywiozło dwóch, nieco inaczej ubranych oficjeli. Podniosły się w górę wszystkie prawe dłonie, rozległ się krzyk „Heil Hitler!”.
Po pół godzinie ciszy nastąpił ruch
odwrotny, z tym, że „jeep” nie ruszył w kierunku szosy lubelskiej jak
pozostałe pojazdy, tylko skręcił w stronę ulicy Klasztornej i dotarł do
zlokalizowanego „na polu” (?) prowizorycznego lotniska. Pasażerowie przesiedli
się do niewielkiego samolotu, który wkrótce odleciał. Z wyjaśnień okupujących
klasztor Niemców wynikało, że na wieży byli: Adolf Hitler i Heinrich Himmler.
Potwierdzało ten fakt ogromne zainteresowanie niemieckich żołnierzy: w ciągu
kilku kolejnych dni kupili od sióstr wszystkie dostępne pocztówki z fotografią
kościoła.
Im więcej czytam
o Hitlerze, tym bardziej wydaje mi się on małym chłopcem. Nie umniejszam jego
zbrodni, mam na myśli mentalność i emocje. Co robił na wieży? Zakładam, że jak
każdy mały chłopiec lubił wejść gdzieś wysoko. Z całą pewnością (to już było
mniej dziecinne) mógł się na tej wieży upajać swoją wielkością i władzą nad
przestrzenią. Jak każdy mały chłopiec lubił też zabawki. A lorneta nożycowa
była zabawką, przyznajmy, w warunkach wojny bardzo przydatną. Układ dwóch peryskopów ustawionych
w kształcie litery V, umieszczonych na wspólnym statywie, umożliwiał obserwację
terenu spoza przeszkody terenowej. Lorneta nożycowa mocno powiększała i
pozwalała precyzyjnie oceniać odległości. Miała tylko jedna wadę: była bardzo
ciężka. W tym przypadku rozwiązano ten problem mocując statyw do balustrady
dolnej kondygnacji wieży. Co widział Hitler z wieży? Nie wiem, czy był w stanie
obserwować dokładnie co dzieje się za Wisłą. Z całą pewnością widział
skutecznie broniącą się przed Niemcami redutę „Grochów” (rejon ulic:
Waszyngtona, Międzyborskiej i Grenadierów), obsadzoną przez żołnierzy 21 pułku
Piechoty „Dzieci Warszawy”, dowodzonych przez pułkownika Stanisława
Sosabowskiego.
Są jeszcze kolejne
„nie wiem”. Nie wiem, pomimo prób ustalenia, skąd wziął się wódz III Rzeszy w
Glinkach. Nie wiem, dlaczego nie wybrano dlań innego punktu obserwacyjnego, na
przykład wieży zerzeńskiego kościoła - przecież był on usytuowany bliżej Wisły
(może dlatego, że jeszcze 20 września toczyły się w tamtej okolicy walki?). Nic
nie wiem o samej wieży. Nigdy jej nie zwiedzałem, nie mam pojęcia, jak
usytuowane są drzwi i schody. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie, jak
wyglądała tamta „wizyta”. Nie potrafię rozpoznać postaci na fotografii. Wiem za
to, że Hitler miał inne przygody z wieżami. Były wśród nich przygody
wyimaginowane: są tacy, którzy twierdzą, że obserwował zmagania powstania
warszawskiego z 40-metrowej wieży ciśnień przy Torze Służewieckim. Problem w
tym, że w 1944 roku w ogóle nie pojawił się w Warszawie, a nieszczęsna wieża
mogła być już latem 1944 roku ruiną. Były też przygody realne, choć
niezrealizowane. Chodzi o pomysł wysadzenia w powietrze Wieży Eiffla przed
wycofaniem się Wehrmachtu z Paryża.
Wracając do
„wizyty” na marysińskiej wieży, pozostają tak naprawdę tylko trzy (może
więcej?) utrwalające ją fotografie. Pozostaje też pamięć (jak pisałem: nikła) i
negatywne emocje. Wieże budowano (w teorii przynajmniej) „ad majorem Dei gloriam”,
a nie dla widzimisię jakiegoś zbrodniarza!
Czasem spaceruję
po tamtej okolicy. Wieży w dawnym kształcie oczywiście nie ma. Wysadzili ją w
1944 roku, zresztą na prośbę sióstr, kościuszkowcy. Przez wiele powojennych lat
udało się odbudować jedynie dolną jej część. Dwie kolejne części zastępuje współcześnie
lekka (?) metalowa konstrukcja. Ale wysokość jest ta sama. Pewnego razu
wyobraziłem sobie, że Adolf, doskonale widoczny od strony zachodniej, ginie „zdjęty”
przez polskiego snajpera. Innym razem zastanawiałem się, czy mógł widzieć Hitlera
z pobliskiej „Różyczki” Janusz Korczak. Wszystko jednak wskazuje na to, że był
wtedy po drugiej stronie Wisły. Imaginacja robi swoje i nie zawsze zgadza się z
faktografią. A ja nadal nie wiem, jak odczarować tamto miejsce i tamten moment.
Pokuta za zbezczeszczenie miejsca kultu? Nie wiem, może ją odprawiono. Tablica
pamiątkowa z przestrogą? Ryzykowne. Chyba nie ma dobrego rozwiązania.
Wykorzystane przeze mnie fotografie pochodzą z materiałów Narodowego Archiwum Cyfrowego, z portalu "Twoja Praga", z profilu fb "PoWarszawsku" (autor: Paweł Nowak), ze zbiotów sióstr felicjanek i ze zbiorów rodzinnych Tadeusza Brodowskiego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz